Jadę sobie w pociągu, tłok jak cholera, w dodatku gość koło mnie gada głośno przez telefon. Szybkie otaksowanie wzrokiem: 30 lat, krótkie rzadkie włoski, mocno nażelowane, by ukryć łysienie. Laczki z białymi skarpetami. Dżinsy opięte niczym u nastolatek na dyskotekach, przy czym koszula "slim fit" rozpięta na 3 guziki przed szyją, złoty łańcuszek. Typowy wieśniak. Oczywiście przez telefon każdy mógł usłyszeć, że oto pan jedzie z plebsem, bo fura w warsztacie i k***y [pewnie mechanicy] się przy niej uwijają, bo wpie**ol ["a jak?!"], a to, że jakąś "laskę" wyrwał [jak dla mnie to prędzej chapał], a to, że komuś wpie**oli, bo mu ten ktoś kasę wisi, niby "marne" kilkaset złotych, ale: "zasady to zasady i trzeba tępić frajerstwo". Nie wziąłem tego dnia słuchawek i nie mogłem tego zagłuszyć muzyką. Ta historia nie miałaby puenty gdyby nie fakt, że podczas tego macho-monologu naszemu wiejskiemu bonzo zadzwonił telefon.