Po udanym polowaniu odbywa się suto zakrapiana alkoholem impreza, w której biorą udział wszyscy myśliwi oraz gospodarze - leśniczy z żoną.
Jedną z rozrywek było rozpoznawanie, przez śmiałków z przepaskami na oczach, ubitej zwierzyny leżącej pokotem na środku podłogi.

Pierwszy odważny myśliwy, choć na lekkim gazie, podszedł do trofeów, obmacał jedno zwierzątko, zamyślił się i rzecze:
- To sarna. Trzylatka. Trafiona z obu rur z sześćdziesięciu metrów. Strzał prosto w komorę.
- Brawo! - zawołali biesiadnicy, albowiem była to prawda.

Drugi, również doświadczony myśliwy (aczkolwiek mocno już wstawiony) obmacał następną zwierzynę i powiada:
- To szarak. Półtoraroczniak. Trafiony w biegu z dwudziestu metrów niemieckim śrutem od Bauera.
- Brawo!! - rozległy się oklaski. I ten myśliwy wykazał się biegłością.

Oto czas na trzeciego. Padło na młodego kandydata na myśliwego, który w ten właśnie sposób miał zdać przed kolegami ostateczny egzamin. Poprawił przepaskę na oczach i ruszył zataczając się, bo był już nawalony jak worek, w kierunku rozłożonej dziczyzny. Niestety, potknął się i poleciał kilka metrów na wprost ryjąc głową pod spódnicę żony leśniczego. Obmacał ją i pewny siebie z uśmiechem zerwał się na równe nogi wołając:
- Wiem, mości panowie! To jest jeż. Zginął okrutnie łopatą cięty!